Uwaga!!

Witajcie Kochani Czytelnicy!!!

Założyłam ten dzienniczek żeby ułatwić Wam szukanie moich blogów, a także po to żeby ułatwić sobie pracę. Będę tu umieszczała informacje o moich blogach i o nowych notkach. Od czasu do czasu będę też wrzucać tu jakieś opowiadanka hetero i yaoi, które nie będę miały nic wspólnego z tematyką moich pozostałych blogów.

Chciałbym Was bardzo prosić żebyście nie kopiowali mojej twórczości. Obrazki proszę bardzo. Nie są mojej roboty. Chyba, że dostanę nagle talentu plastycznego i coś narysuję. W co wątpię :D

Mam nadzieję, że moje blogi się Wam spodobają. Zapraszam serdecznie do czytania i proszę o komentarze. Klawiatura na prawdę nie robi krzywdy, więc jak już wejdziesz na mojego bloga to zostaw jakiś ślad po sobie.

Do zobaczenia w kolejnych notkach :D

czwartek, 18 kwietnia 2013

Spotkanie po latach (Zoro & Luffy - One Piece)


Konbanwa!!
Witajcie kochani! Wiem, wiem. Długo kazałam Wam czekać na nową notkę i zapewne nie tego się spodziewaliście. Na pewno czekacie na kolejne notki o Naruto i Sasuke. Tu muszę Was uspokoić. Myślę, że już niedługo dodam nową nocie do któregoś z opowiadań. Właśnie kończę powoli jeden rozdział, ale nie powiem Wam do którego.

A co mam dla Was dzisiaj? One-shota z Luffyim i Zoro w rolach głównych. Są to bohaterowie mangi i anime „One Piece”, jakby ktoś nie wiedział. Ostatnio skończyłam go oglądać i powiem Wam, że uwielbiam to anime. Miałam do niego kilka podejść, ale jak już się wciągnęłam to nie mogłam się oderwać. Ale „Naruto” był, jest i zawsze będzie u mnie na pierwszym miejscu.

Zapraszam Was także do przeczytania mojej poprzedniej notki na tym blogu, bo chyba nie wszyscy wiedzieli, że coś dodałam. To jest one-shot ItaSasu:

A powracając do mojego nowego opka. Został on zbetowany przez moją kochaną Duszyczkę – Black Lady. Jestem Ci bardzo wdzięczna kochanie, ale Ty to bardzo dobrze wiesz.

Już nie przedłużam więcej i zapraszam do czytania i komentowania.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Spotkanie po latach

Ten sen powtarzał się niezmiennie od dwóch lat. Dwóch bardzo długich lat, wypełnionych ciężkim, często wręcz morderczym treningiem. A to tylko po to, by móc w przyszłości chronić to czego jeszcze nie stracił.

Ręce zbrukane krwią. Ciało powoli umierające w jego ramionach. Łzy na ramieniu. Złamana przysięga. I ta pochłaniająca wszystko pustka w sercu. Ból rozrywający duszę. I na końcu przeraźliwy krzyk, zwiastujący nadchodzącą rozpacz i obłęd. I słowa brzmiące uporczywie w głowie:
„Wiesz czego najbardziej żałuje w życiu? Tego, że nie będę mógł zobaczyć jak spełniasz swoje marzenia”.

Śmierć Ace była dla Luffyego traumatycznym przeżyciem. Tyle ryzykował. Tak wiele razy przełamał swoje bariery, by nie dopuścić do egzekucji brata. I gdy już mu się udało go uwolnić, gdy walczyli ramię w ramię by wydostać się z piekła Marineford, Luffyego opuściły w końcu siły i Ace musiał go ratować ryzykując własnym życiem.

Długo rozpaczał. Wmawiał sobie, że jest sam, że jest słaby. I w momencie gdy wpadł w najgłębszą rozpacz, gdzieś tam w tej ciemności wypełniającej jego serce, zapaliło się 8 światełek.
Miał do kogo wracać. Miał kogo bronić. Nie był sam. Miał swoich kochanych przyjaciół, kochaną załogę. A wśród niej szczególnie ważną dla niego osobę, o której w przypływie rozpaczy kompletnie zapomniał.

Zawziął się. Jako tako pogodził się z tym co się stało na wojnie. Przez dwa lata ciężko pracował, by stać się kapitanem, który obroni swoją załogę bez wysiłku. Wiedział, że jego przyjaciele również nie będą stać z założonymi rękami. Każdy z nich stanie się silniejszy. Wiec i on też musi dać z siebie wszystko.

Jego brat złamał przysięgę. Umarł. Jednak to nie była jedyna przysięga jaką sobie złożyli. Obiecali sobie, że będą żyć tak, by niczego nie żałować. Być prawdziwym piratem. Wolnym człowiekiem.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
2 lata minęły bardzo szybko. Nie było nocy, w której nie nachodziłby Słomka sen o zmarłym bracie. Chociaż nie byli rodzonymi braćmi, łączyła ich szczególna więź, której nawet śmierć nie była w stanie zniszczyć.
Zastanawiał się, czy wiadomość, którą wysłał dwa lata temu w świat do swojej załogi, dotarła do każdego z nich. Czy wszyscy przybędą? Czy on przybędzie?

Archipelag Sabaody również nie był miejscem, które dobrze wspominał kapitan Słomkowych Kapeluszy. To właśnie w tym miejscu 2 lata temu został rozdzielony ze swoją załogą. Jednak ich celem jest Nowy Świat. Jeśli chcą się do niego dostać muszą powrócić do tego bolesnego dla nich miejsca.

Monkey D. Luffy szedł sobie spokojnie alejkami Archipelagu i rozglądał się z zaciekawieniem. Na pierwszy rzut oka nic tu się nie zmieniło. Jednak gdzieś tam w środku Słomek czuł, że to miejsce jest zupełnie inne niż 2 lata temu. Wszystko na tym świecie zmieniło się po wojnie z Białobrodym. A przede wszystkim zmienili się ludzie. Czego najlepszym przykładem był kapitan Słomkowych Kapeluszy. Podążał w stronę Sunnyego. Nie mógł się już doczekać, kiedy zobaczy swój statek i załogę. Zatrzymał się na skarpie, spojrzał w dół. Na wodzie kołysał się delikatnie Sunny, na lądzie w pobliżu niego krzątali się ludzie. Luffy uśmiechnął się szeroko. Postawił na trawie swój tobołek i rozszerzył ręce.
– PRZYJACIELE!!! – wrzasnął najgłośniej jak tylko potrafił.
Chwycił swoją torbę i zeskoczył bez żadnego problemu w pobliże statku.
– LUFFY!! – Usłyszał krzyk swojej załogi i już po chwili został przez nich otoczony.
Wszyscy się uśmiechali i przekrzykując się przez siebie próbowali opowiadać co ich spotkało przez te dwa lata. Monkey śmiał się głośno i zachwycał nowym wyglądem Frankyego. Nareszcie czuł, że wrócił do ludzi, którzy go potrzebowali i których on potrzebował. A gdy jego oczy spoczęły na potężnie zbudowanym zielonowłosym mężczyźnie, który stał niedaleko nich, jego serce zaczęło szybciej bić. Zoro wyczuł na sobie spojrzenie kapitana, odwrócił się w jego stronę i uśmiechnął delikatnie. Luffy odwzajemnił ten uśmiech, ale po chwili spochmurniał, gdy zobaczył na twarzy szermierza bliznę przecinającą jego lewe oko. Roronoa również posmutniał gdy zobaczył bliznę na klatce piersiowej swojego kapitana. Zacisnął dłonie w pięści i przeklął pod nosem.
– Luffy, czekamy na twoje rozkazy – odezwała się Nami.
Słomek wyszczerzył zęby w uśmiechu i przebiegł wzrokiem po całej swojej załodze.
– Dziękuję wam, że wszyscy się tu zebraliście. Przepraszam, że zawsze musicie dostosowywać się do moich kaprysów.
– O czym ty mówisz Luffy? – Nami spojrzała na niego. – Jesteś naszym kapitanem. Nigdy nie przestałeś nim być. Mamy marzenia, które postanowiliśmy spełnić razem. Chyba nie myślałeś, że cię zostawimy?
– Każdy z nas ma swoje marzenia, ale łączy nas też jedno i to samo marzenie – Zoro odezwał się po raz pierwszy. – Zrobić z ciebie Króla Piratów.
Luffy ponownie uśmiechnął się szeroko. Wskoczył na statek i rozłożył ręce.
– ZAŁOGO!! RUSZAMY NA PODBÓJ NOWEGO ŚWIATA!! PODNIEŚĆ KOTWICE!! WYRUSZAMY NA WYSPĘ RYBOLUDZI!!! – wrzasnął.
– TAK JEST!! – Rozległ się chórek.
Gdy tylko Sunnyego otoczyła bańka napełniona powietrzem, statek zaczął zanurzać się w morzu. Schodzili coraz niżej i niżej, aż w końcu otoczyła ich ciemność i cisza.

Po bardzo męczącym, pełnym wrażeń dniu, cała załoga Słomianych, korzystając ze spokoju i ciszy panującej pod wodą, położyła się spać. Prawie cała. Od kiedy zanurzyli się w głębinach, Luffy siedział na głowie Sannyego. To było jego ulubione miejsce. Tak bardzo za tym tęsknił. Za statkiem, załogą, dreszczykiem emocji w oczekiwaniu na kolejną przygodę. I za…
– Jak długo masz zamiar tam siedzieć, kapitanie?
Uśmiechnął się, gdy usłyszał tak dobrze znany mu głos szermierza.
– Nie sądzisz, że ta ciemność przypomina bardziej noc? Jeszcze docierają tutaj pojedyncze promienie światła, to wygląda jak gwizdy na niebie, albo zorze.
Szermierz spojrzał w górę i uśmiechnął się delikatnie.
– Tak, prawie jak niebo.
Nagle poczuł na swoim lewym oku ciepłą dłoń.
– Co ci się stało w oko? – zapytał Luffy.
– To efekt mojego treningu. – Spojrzał na kapitana. – Teraz jestem wystarczająco silny by zrobić z ciebie Króla Piratów. – Dotknął blizny na jego klatce piersiowej. – Gdybym 2 lata temu był silniejszy…
– Zoro. – przerwał mu. – Cieszę się, że cię tam nie było. Nie zniósłbym, gdybym i ciebie stracił.
– Ale ja mogłem stracić ciebie, Luffy.
Słomkowi zabiło szybciej serce, gdy usłyszał czule wypowiadający jego imię głos. Głos, który tylko on miał okazję słyszeć.

W wieku 17 lat, kiedy postanowił wypłynąć na morze i zacząć wreszcie spełniać swoje marzenia, usłyszał historię o niezwykłym szermierzu, który był łowcą piratów – Roronoa Zoro. Postanowił, że zrobi wszystko, aby dołączył do jego załogi. Zoro był pierwszym członkiem jego załogi i od samego początku był bardzo lojalny wobec swojego kapitana. Zawsze ryzykował swoim życiem bez jakichkolwiek wątpliwości. Luffy wiedział, że cokolwiek by się nie stało, zawsze może na niego liczyć. I z biegiem czasu zaczął zdawać sobie sprawę, że łowca piratów stał się dla niego kimś bardzo ważnym, najważniejszym. Był bardzo szczęśliwy, gdy okazało się, że jest tak samo ważny dla Zoro.

Poczuł na swojej twarzy ciepłe dłonie, a zaraz potem usta na swoich wargach. Zarzucił ręce na szyję szermierza i jeszcze bardziej się do niego przysunął. Tak bardzo mu tego brakowało. Tych silnych ramion, tego ciepła. Zastanawiał się, czy to uczucie, które ich połączyło przetrwa te 2 lata. Wiedział, że Zoro przybędzie. Ale co innego jest być lojalnym wobec kapitana, a co innego wobec kochanka. Zwłaszcza gdy rozstanie to, trwa tyle czasu.
– Tęskniłem za tobą, Luffy – wyszeptał szermierz, przerywając pocałunek i tym samym sposobem rozwiewając wszystkie wątpliwości, które targały kapitanem Słomkowych Kapeluszy.
Roronoa złapał go mocno za rękę i zaczął ciągnąć w stronę swojej kajuty. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, szermierz przygwoździł do nich kapitana i wbił się namiętnie w jego usta.
– Wybacz Luffy, ale nie mam zamiaru dłużej się powstrzymywać.
Słomek zaczął pchać Zoro w stronę łóżka i gdy jego nogi uderzyły o kant posłania, popchnął go mocno na nie. Zawisł nad nim i uśmiechnął się szeroko.
– Ja też nie mam zamiaru się powstrzymywać.
Luffy zdjął z siebie koszule. Szermierz usiadł i przejechał dłonią po jego bliźnie.
– Teraz jesteśmy do siebie bardziej podobni – odezwał się Monkey i również zaczął przesuwać dłonią po bliźnie Zoro znajdującej się na jego torsie.
Zsunął z niego płaszcz i pocałował go w ramię. Całował go wzdłuż blizny, po czym zatopił się w jego ustach. Zoro przesunął dłońmi w dół po plecach Luffyego. Gdy zahaczył o spodnie, przemieścił je na brzuch. Odpiął spodnie kapitana i jednym ruchem zdjął je z niego. Przekręcił się tak, że Luffy znalazł się pod nim i zaczął go namiętnie całować po szyi. Szybko przeszedł na tors i na dłużą chwilę zatrzymał się przy jego bliźnie. Całował, lizał, przygryzał każdy jej fragmenty. Słomek zaczął ocierać się o Roronoe, jednocześnie pozbywając się z jego ciała reszty ciuchów. Patrzył zafascynowany na niesamowicie umięśnione ciało kochanka. O wiele lepiej umięśnione niż 2 lata temu. Czuł niezwykłą satysfakcję, że może znajdować się w tych silnych ramionach. Chociaż sam miał się czym pochwalić, to jednak jego ciało w porównaniu do ciała Zoro było bardzo drobne. W pewnym momencie przestraszył się, że może stracił przez to w oczach szermierza. Ale gdy zobaczył malujące się w nich pożądanie, nie miał już żadnych wątpliwości.
Roronoa zaczął pieścić ustami wnętrze jego ud, a policzkami ocierał się o jego męskość. Luffy zanurzył place w jego włosach i spróbował nakierować jego głowę w najbardziej pożądane miejsce. Szermierz złapał go mocno za ręce i przycisnął do łóżka. Zamierzał poznać od nowa ciało kochanka.
– Zoro…
Gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane podnieconym głosem, spojrzał na niego. Luffy patrzył na niego spod przymrużonych powiek. Na jego twarzy widniały lekkie rumieńce, a na ciele pojawiły się już pierwsze kropelki potu.
– Przestań się bawić w subtelności. Chyba mówiłeś coś o nie powstrzymywaniu się.
– Czy to jest rozkaz, mój kapitanie?
Zoro przybliżył się do jego twarzy.
– Tak. To jest rozkaz, Zoro.
– W takim razie…
Szermierz pocałował go namiętnie i gwałtownie. Jego język wdarł się do jego ust i zaczął badać podniebienie. Jego zęby co chwila przygryzały wargi kochanka, aż w końcu z gardła Luffyego zaczęły wydobywać się głośniejsze westchnienia. Złapał męskość Słomka i zaczął mocno pocierać ją dłonią. Oderwał się od ust kochanka, który zaczął łapczywie łapać powietrze. Całując jego tors, szybko przesunął się na jego podbrzusze. Po chwili Luffy poczuł na swoim penisie gorące usta szermierza. Jęknął głośno, gdy jego męskość została pochłonięta przez usta Zoro. Zacisnął dłonie na kołdrze i zaczął poruszać biodrami.
– Odwróć się, Luffy – odezwał się Roronoa zachrypniętym z podniecenia głosem.
Słomek uwielbiał ten głos wypowiadający jego imię. Przetoczył się na plecy i podniósł  na kolana. Ręce oparł o zagłówek łóżka. Zoro przylgnął do jego pleców i rozpoczął całować go po karku. Jedna jego dłoń pieściła członek kapitana, a druga przesuwała się wzdłuż jego torsu. Szermierz schodził ustami coraz niżej i niżej, aż w końcu  przygryzł skórę na jego pośladkach. Luffy jęknął głośno, gdy poczuł język drażniący jego wejście. Wygiął ciało w łuk, co spowodowało, że jeszcze bardziej wypiął pośladki w kierunku kochanka. Zoro pieścił dłońmi jego penisa i jądra, gdy tym czasem jego język zagłębiał się w ciele kochanka.
– Zoro… Ach…
Głośne jęki kapitana były dla niego jak muzyka do uszu. Ile razy przez te 2 lata rozłąki wyobrażał sobie podobną sytuacje? Nie potrafiłby tego zliczyć.
– Zooroo… – Luffy przeciągnął jego imię i jęknął głośno, gdy poczuł w sobie palec szermierza.
– Czy przez te 2 lata, gdy mnie przy tobie nie było, zabawiałeś się w tym miejscu? – wyszeptał mu do ucha i gdy wyczuł jego czułe miejsce, naparł na niego mocniej.
– Taak – jęknął Słomek.
– A co sobie wtedy wyobrażałeś? – Włożył w niego kolejny palec i ponownie trafił w prostatę.
– Że to ty… Ach…
Luffy oparł się plecami o tors kochanka. Sięgnął rękami do tyłu po jego głowę i nakierował ją na swoje usta.
– Zoro pospiesz się… Ach… – jęknął, gdy poczuł w sobie kolejny palec. – Już nie wytrzymam dłużej… Ach…
Roronoa popchnął go do przodu. Monkey oparł się na przedramionach i spojrzał na kochanka. Szermierz rozszerzył mocniej jego pośladki i naparł na niego mocno swoją męskością. Wdarł się do jego wnętrza gwałtownie, co spotkało się z głośnym jękiem rozkoszy Luffyego. Złapał go mocno za biodra i zaczął się w nim szybko poruszać. Od mocnych uderzeń, pośladki Słomka zrobiły się czerwone. Luffy zacisnął zęby na kołdrze by stłumić głośne jęki, jednak Zoro złapał go za ramiona i przytulił do swojego torsu. Teraz już tylko silne ciało dawało kapitanowi oparcie. Złapał go jednocześnie za podbródek i połączył ich usta w namiętnym pocałunku.
– Chcę cię słyszeć – wyszeptał mu do ucha.
Luffy nie miał sił się z nim kłócić. Kołysali się w tym samym rytmie. Przez ich ciała co chwila przechodziły kolejne dreszcze. Zoro pieścił męskość Luffyego i co pewien czas przygryzał płatek jego ucha. W końcu Luffy znowu opadł na przedramiona. Roronoa opuścił jego cało, ale tylko po to, by obrócić go na plecy i ponownie wbić się w jego wnętrze. Monkey położył nogi na jego barkach przez co pchnięcia kochanka były jeszcze głębsze. Przyciągnął jego twarz do namiętnego pocałunku.
– Ach… Zoro… Mocniej… Szybciej… – jęczał głośno Luffy, wijąc się pod nim niecierpliwie.
Szermierz zaczął poruszać się jeszcze szybciej. Jego jęki mieszały się z odgłosami kochanka. Pod palcami czuł mokre od potu ciało. W powietrzu unosił się elektryzujący, pełen pożądania zapach dwóch połączonych ze sobą w jedność ciał. Doprowadzało to ich do jeszcze większej rozkoszy. Działało jak afrodyzjak.
– ZOOROO… – krzyknął Luffy w przypływie największej ekstazy.
Szermierz wykonał jeszcze kilka gwałtownych ruchów i również doszedł. Oddychając ciężko opadł na równie wyczerpane ciało Słomka. Zanurzył nos w zagłębienie jego szyi i delektował się jego przepełnionym pożądaniem zapachem. Luffy przesuwał wolno dłońmi po jego plecach. Zoro oparł przedramiona na kołdrze i spojrzał w uśmiechniętą twarz Luffyego.
– Kocham cię, przyszły Królu Piratów – wyszeptał odgarniając z jego spoconego czoła zagubione czarne kosmyki.
– A ja ciebie, mój silny szermierzu – zachichotał. – Zoro.
– Hmm…?
– Jestem głodny. Zjadłbym jakieś mięcho.
Roronoa spojrzał na swojego kapitana i wybuchł śmiechem.
– Nawet w takiej sytuacji myślisz o jedzeniu? Cały ty. Ale obawiam się, że będziesz musiał poczekać kilka godzin. Sanji jeszcze śpi.
– To ty mi coś przynieś.
– Chyba w snach.
– Dlaczego nie? Jestem głodny! Zoro!
– Przestań się wydzierać. Jestem zmęczony. Myślałem, że trochę wydoroślałeś, ale jesteś cały czas tym samym dzieciakiem.
– A ja myślałem, że stałeś się silny – Luffy uśmiechnął się zadziornie.
– Ty cholero jedna! – Szermierz podniósł się z łóżka i ubrał spodnie. – Ubierz się, idziemy coś wszamać. Nie będę ci tu przynosił żarcia.
– Zoro, jesteś bez serca.
– Rusz się baranie.
Zoro wyszedł z kajuty. Nie zauważył uśmiechu malującego się na twarzy Słomka. Luffy uwielbiał się z nim przekomarzać i mógłby dać sobie głowę uciąć, że na twarzy szermierza również widniał uśmiech. Ubrał się szybko i pobiegł za kochankiem.

Dopadł go przy drzwiach do kuchni i skoczył na jego plecy. Zoro stracił równowagę i wpadł do zalanej światłem kuchni.
– No. Nareszcie jesteście. Śniadanie podane. – Usłyszeli głos Sanjiego.
Rozejrzeli się po kuchni i stwierdzili, że jest tam cała załoga, która była mocno zaspana.
– O, już nie śpicie. – Zauważył wesoło Luffy, który siedział na plecach Zoro leżącego na podłodze.
– Raczej trudno tu spać, gdy dwóch napalonych na siebie facetów jęczy w niebo głosy – odezwała się z sarkazmem Nami. – Franky, będziesz musiał wyciszyć ich sypialnie.
– Jasna sprawa! Użyję do tego suuuperrr zaprawy!
– Sanji!! – kapitan jednym podskokiem znalazł się przy stole zupełnie zapominając o leżącym na podłodze szermierzu. – Głodny jestem!! Chcę porządnej porcji mięcha!
– Hai, hai. – Kucharz postawił przed nim pełen talerz. – Oi Marimo! Też coś zjesz, czy już zaspokoiłeś swoje potrzeby?
– Hehe. – zaśmiał się Zoro wstając z podłogi. Dobrze wiedział o co tak naprawdę chodzi kucharzowi. – Ja to przyjemnej w każdej chwili mogę zrobić. A tobie pozostaje rączka, kręgłobrewny. Czy ty w ogóle wiesz jak się „tego” używa?
– „Tłewo”? – zapytał się Luffy z buzią pełną jedzenia.
– Eh… No i wszystko wróciło do normy – westchnęła Nami. – A właśnie! – podniosła się gwałtownie ze swojego krzesła. – Podliczyłam wasze wszystkie długi razem z odsetkami za te dwa lata! – jej oczy błysnęły niebezpiecznie.
– Nami jest straszna – zapiszczał Chopper.
– Zoro! Czego nie umie używać Sanji?! – Luffy uwiesił się na jego szyi.
– Pokażę ci to w mojej kajucie.
– Nami-swaaan. Robin-chwaaan!! Co życzycie sobie na deser? – Sanji latał pomiędzy dwiema paniami.
– Ja chcę lody! – Monkey podniósł dłoń do góry.
– To nie było do ciebie, baranie! – wydarł się kucharz.
– Hohoho! Jak przyjemnie jest widzieć was wszystkich w takich dobrych formach. Aż łzy mi się cisną do oczu, chociaż ich nie mam. Hohoho – odezwał się Brook po czym sięgnął po skrzypce i zaczął grać wesołą piosenkę.

I tak oto wesoła załoga Słomianych Kapeluszy rozpoczęła podróż po kolejną przygodę. A dla Luffyego i Zoro rozpoczynał się nowy rozdział w ich związku.

The End
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
I jeszcze na sam koniec mała galeria z bohaterami dzisiejszego opowiadania.








niedziela, 27 stycznia 2013

Ryūketsu no kareina – Przeklęty brylant (ItaSasu)


Konnichiwa!!
Pewnie się tego nie spodziewaliście. A jednak oczy Was nie mylą. Tego one-shota pisałam dzisiaj w nocy, siedziałam nad nim do 3. Już od dawana coś takiego chodziło mi po głowie. Nigdy nie przepadałam za tą parką, ale jednak postanowiłam to napisać. Jest bardzo krótka, ale taka właśnie miała być. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu jestem zadowolona z napisanej notki. Mam nadzieję, że Wam też się spodoba.

One-shota dedykuje mojej kochanej pokrewnej duszyczce Black Lady, dzięki której właśnie powstała ta nocia. Dziękuję Ci za ponowne zmotywowanie mnie do pisania. Kocham Cię bardzo mocno, ale ty to wiesz.

A i jeszcze jedno. Przypominam, że nie informuje indywidualnie o nowych notkach. Konferencja z gg nie do wszystkich dochodzi, dlatego zawsze w moim opisie umieszczam informacje o pojawieniu się notki. Zawsze też piszę datę kiedy to zrobiłam. Dlatego jeśli ktoś chce być informowany to niech zapisze sobie na liście kontaktów mój numer gg 9274038 i śledzi opisy.

A teraz zapraszam już do czytania.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~


Ryūketsu no kareina – Przeklęty brylant

Był odkąd tylko pamiętam. Zawsze idealny, zawsze dobrze wychowany, zawsze opiekuńczy, zawsze wyrozumiały, zawsze troskliwy. W oczach ludzi uchodził za człowieka o chłodnym i wyniosłym usposobieniu. Tajemniczy o niebywałym intelekcie.

I nikt nawet nie podejrzewał, że ten oszlifowany diament ma jednak pewną skazę. Coś co próbuje ukryć przed całym światem. Ale nie przede mną. To nie tak, że nie chce tego zrobić. On po prostu nie może. A to z bardzo prostej przyczyny. To ja poniekąd jestem odpowiedzialny za tę rysę na jego duszy i sercu. Jestem powiernikiem jego mrocznego sekretu. Tajemnicy, która jest także moja. Żyjąc w jego cieniu, dążąc do jego ideału, odkryłem w końcu to, co tak bardzo skrywał, także, a może przede wszystkim, przede mną.

Ale w naszych żyłach płynie ta sama krew. Odkrycie jego mrocznego sekretu było tylko kwestią czasu. A zaczęło się bardzo niewinne. Bo czy może być podejrzana niezwykła troska i miłość starszego brata? Oczywiście, że nie. Każdy jego gest, każde słowo było dla mnie przejawem braterskiej miłości i oddania.

Dopiero wiele lat później, gdy z głupiego podlotka zacząłem powoli zamieniać się w mężczyznę, pewne zmiany w zachowaniu mojego brata, zwłaszcza jak był w moim towarzystwie, nabrały dla mnie zupełnie innego znaczenia. Wszystko co robił wskazywało na to, że jego miłość do mnie już dawno przekroczyła granicę braterskiej. Jednak z jakiegoś powodu zupełnie mi to nie przeszkadzało. A nawet powiem więcej, podobało mi się to. Cieszyłem się, że ze wszystkich otaczających go ludzi, on wybrał mnie. Czułem niezwykłą satysfakcję, gdy kobiety i mężczyźni mizdrzyli się do niego, a ja dobrze wiedziałem, że nie mają u niego żadnych szans. Jego serce należało tylko i wyłącznie do mnie.
           
Z czasem mój brat odkrył, że wiem o jego uczuciach i zaczął mnie prowokować. Chciał wzbudzić we mnie zazdrość, co mu się doskonale udawało. Krew Uchiha nie pozwalała nam stać bezczynnie i patrzeć jak coś, co należy do nas, zabierane jest przez kogoś obcego. Pewnego wieczora, a było to w 17 roku mojego życia, moja cierpliwość osiągnęła apogeum.


Rodziców nie było w domu, wyszli na jakieś ważne przyjęcie. Mój brat postanowił urządzić imprezę. Sprowadził do naszego domu swoich kumpli i koleżanki ze studiów i zaczęło się przedstawienie pod tytułem „Jak doprowadzić mojego kochanego ototo do białej gorączki”.

Prawda jest taka, że tamtego wieczora obaj przesadziliśmy. I nie mam tu na myśli ilości wypitego alkoholu, za co później mój brat strasznie oberwał od rodziców. Pierwszy raz nazwali do nieodpowiedzialnym, że pozwolił upić się niepełnoletniemu. Dobrze, że nie mieli pojęcia o tym, co się jeszcze stało tamtego wieczora. Alkohol dodał nam jeszcze więcej odwagi i zawziętości. Flirtowaliśmy z kim popadnie i co rusz posyłaliśmy sobie wyzywające spojrzenia. To była wielka konfrontacja braci Uchiha. Jeden z nas musiał przegrać, a drugi wygrać. I niestety tym przegranym byłem ja.

W końcu nie wytrzymałem i zaciągnąłem go do jednego z pustych pokoi.
– O co chodzi ototo? – zapytał się pełnym przebiegłość głosem.
Bez słowa podszedłem do niego i zatopiłem się namiętnie w jego ustach. Mój pierwszy pocałunek był z moim bratem, tak samo z resztą jak każdy inny później. Jego ramiona zamknęły mnie w szczelnym uścisku. Czułem się taki bezpieczny i kochany. Jego pocałunki stały się bardziej natarczywe, a ręce, w ekspresowym tempie, pozbywały się moich ubrań. Popchnął mnie na łóżko. Patrzyłem jak czarowany, gdy bardzo powoli, aż za bardzo, zdejmował z siebie kolejne elementy garderoby. Gdy był już nagi pochylił się nade mną. Jego długie, czarne i miękkie włosy łaskotały mnie po twarzy. Jego usta, wbrew moim oczekiwaniom, znalazły się na mojej szyi, a potem sutkach i brzuchu. Jego dłonie gładziły mnie po bokach, wywołując gęsią skórkę i potęgując moje drżenie.
– Itachi… – Nie zdążyłem dokończyć, ponieważ uciszył mnie pocałunkiem.
Zarzuciłem ręce na jego szyję, przyciągając go jeszcze bliżej. Nasze ciała stykały się ze sobą. Czułem jego nabrzmiałą męskość, ocierającą się o moją. Jego dłonie i usta na każdym fragmencie mojego ciała. Jego język na moim penisie i palce boleśnie wbijające się w moje ciało, doprowadziły mnie niemal do spełnienia. Jego pieszczoty uspokoiły się na chwilę, by zaraz potem rozbudzić mnie jeszcze potężniej, gdy jego męskość wdzierała się w moje wnętrze. Kochaliśmy się długo i namiętnie, raz po raz wypowiadając swoje imiona. Już nigdy potem nie miałem należeć do nikogo innego. Tak samo z resztą jak Itachi.

Gdy nadszedł ranek, obudziliśmy się w naszym miłosnym uścisku. Przyszedł moment na uświadomienie sobie naszego grzechu. Jednak wystarczyło tylko jedno spojrzenie w te przepiękne, czarne, przepełnione miłością oczy, by odgonić z serca niepewność. On należał do mnie, ja należałem do niego. I tak się nie zmieniło przez wiele lat, chociaż zapłaciliśmy za to wysoką cenę. Niezrozumienie rodziny, znajomych. Jednak samotność nie jest nam pisana, ponieważ mamy siebie.

Jesteśmy braćmi, których łączy mroczny sekret.
Jesteśmy braćmi, których łączy zakazana, grzeszna miłość.
Jesteśmy braćmi – kochankami, dwiema połówkami tego samego jabłka, które idealnie do siebie pasują.

A połączyło nas przeznaczenie.


The End

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Jeszcze słowo wyjaśnienia, jeśli ktoś nie zrozumiał tytułu. Brylant symbolizuje ideał Itachiego w oczach inny ludzi. I jeszcze na koniec obrazeczek.